wtorek, 31 grudnia 2013

Two


   Spojrzałam w lewo. Ujrzałam przed sobą obraz. Był to portret kobiety, odzianej tylko w czerń. Z wyglądu dałam jej z pięćdziesiąt lat. Na twarzy widniały u niej ogromne zmarszczki oraz sińce pod oczami. Mimo jasnych włosów, które miała upięte w kok nadal dzieło malarskie wyglądało mrocznie, przerażało mnie. Twarz tej postaci powodowała gęsią skórkę na moim ciele, a tło za nią sprawiało, że na moment znalazłam się gdzieś indziej. W piekle. Ciemność ogarnęła na chwilę moje ciało. Znajdowałam się w nieznanym nikomu miejscu, gdzie nie było niczego prócz pustki. Mimo tego gdyby się szło przez kilka lat, nigdzie by się nie doszło. Gdyby wołało się o pomoc, nie było nadziei, że ktoś usłyszy. Tak właśnie wyglądało piekło. Czekało na tych, którzy zasłużyli na życie w cierpieniu. Już wiedziałam, dlaczego tak dużo ludzi ucieka przed śmiercią. Boją się o to, że wszystkie ich najgorsze koszmary w końcu się spełnią. Nie ma odwrotu. Nigdy nie uda się nikomu uciec przed tym przeznaczeniem.
   Usłyszałam dźwięk zbijającego się szkła. Podniosłam wzrok, ciągle przebywając przed tym starym obrazem. Siedziałam w pokoju z ciemnym zaopatrzeniem. Nie było w nim mebli. Nie wliczając w to oczywiście krzesła, na którym siedziałam, oraz biurka, przy którym siedział mężczyzna. To był ten sam mężczyzna, który odbierał mnie ze szpitala. Zerkał na mnie ubrany teraz w dżinsy i luźną białą koszulę. Schylił się, aby podnieść filiżankę po kawie, która mu dziwnym trafem upadła na ziemię. Zyskałam wtedy chwilę na to, by rozejrzeć się po całym pomieszczeniu. Jednakże nic nie było warte mojej uwagi, więc znowu zaczęłam przyglądać się portretowi.
– Pani Everdeen... – zaczął delikatnie. – Od teraz jest tu pani pod naszą opieką. Zobowiązują panią zasady nałożone w tym ośrodku. Jest to najlepszy dom dziecka w Chcicago. Nie ma się czego obawiać, nie możemy do niczego pani zmusić. – Posłał mi niewinny uśmiech. - Z racji, że ma pani dopiero czternaście lat, może pani wychodzić tylko w określonej porze. Przypada ona w godzinach od szesnastej do dwudziestej... Poprzez te trudności, jakie napotkała pani ostatnio, lekcje szkolne będą odbywały się tutaj od godziny ósmej do piętnastej ze specjalnymi nauczycielami. Mam nadzieję, że się zrozumieliśmy?
   Zerknęłam na niego na moment, kiwając od niechcenia głową. Nikt nigdy nie nadawał mi zasad i nikt nigdy mi ich nie nada. Jestem zależna tylko od siebie. Jestem szkolną królową, za którą teraz wszyscy będą tęsknić. Jestem... sierotą. Opuściła mnie cała rodzina, a ja mimo tego już nie okażę uczuć. Nikomu nie pokażę, jak się czuję. Zawsze byłam zamknięta w sobie dla obcych, teraz będę taka dla wszystkich. Spojrzałam jeszcze raz na ten obraz, który sprawiał, że znajdowałam się w innym świecie. Świecie bez zasad, które odmieniało nasze życie. Podobało mi się to.
- Ten obraz to portret mojej matki. Właśnie ona założyła dom dziecka. Była zakonnicą, dlatego są u mnie takie jak nie inne zasady.
  Zmrużyłam oczy, zastanawiając się, co może mieć konkretnie na myśli. Jakie zasady może wymyślić zakonnica? Pewnie będą kazać mi się modlić i chodzić do kościoła, czego nigdy nie robiłam. Może jeszcze załatwią dla mnie egzorcystę. Byłoby naprawdę zabawnie. Wyszłam z pokoju bez słowa.
- Pokój 13, a zasady są przedstawione w każdym z pokoi! – wykrzyczał mężczyzna tak, bym usłyszała.
   Naprawdę? Nie byłam przesądna, ale przybywanie w pokoju z trzynastką dawało mi powody do obaw. Na szczęście będę miała cały dla siebie i mogła rozłożyć moje firmowe ubrania w kilku szafach, a wszystkie kosmetyki poukładać według kolorów na toaletce. Może mimo wszystko poczuję się tam jak we własnym pokoju, w którym mogłam robić, co tylko mi się żywnie podobało.
   Kiedy doszłam do części domu, w której znajdowały się pokoje, znalazłam tam należący do mnie. Olśniło mnie, że przecież nie dostałam kluczy. Westchnęłam, ale mimo to nacisnęłam na klamkę. Drzwi się otworzyły, a ja zobaczyłam, że plecami do mnie siedzi na łóżku blondynka w szarej sukience. Cofnęłam się.
- Upss... Pomyliłam się. Myślałam, że to mój pokój. – Oznajmiłam krótko i oschle.
   Dziewczyna się do mnie odwróciła. Ujrzałam jej niebieskie oczy, które były pełne troski. Miała proste włosy, które układały się idealnie, a na twarzy nie było widać makijażu. Uśmiechnęła się do mnie szeroko, tak, że mogłam dostrzec jej dołeczki. Wstała, podchodząc do mnie.
- Nie, nic ci się nie pomyliło. Jesteś Everdeen, prawda? Ta dziewczyna ze szkoły w Lincoln Park, S.E. , o której pisała niejedna gazeta. Miło móc cię poznać osobiście. Jestem Avril Khan.
   Zmierzyłam ją wzrokiem. Nie chciałam być już miła dla ludzi. Wolałam narobić sobie wrogów niż mieć kogoś, kto pozna mnie głębiej, a potem dokopie się najskrytszych sekretów i mnie zniszczy. Podała mi swoją malutką rękę, a ja tylko na to machnęłam. Skrzywiła się.
- Mi też miło cię poznać.
   W rezultacie nie spodziewałam się, że aż tak niemiło to zabrzmi. Potrafiłam być szmatą, ale przy tej dziewczynie ciężko mi było ją udawać. Weszłam do pokoju, uświadamiając sobie, że ona jest moją współlokatorką, z którą będę przebywać codziennie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Usiadłam na łóżku, czekając aż ktoś łaskawie przyniesie mi bagaże. Po chwili na swoim małym łóżku zasiadła Avrel czy jak jej tam było. Spojrzała na mnie, chrząkając.
- Na co czekasz, jeśli można wiedzieć? – Spytała drżącym głosem
- Na mój bagaż, który, do jasnej cholery, jeszcze nie przyszedł! – wykrzyczałam, by ktoś się wreszcie pospieszył.
- A to ty nie wiesz, że te rzeczy, co miałaś, idą do jakiś fundacji, a my dostajemy ciuchy od pana Matta?
   Wstałam energicznie, podchodząc do niej. Pewnie błyszczały mi oczy ze złości. Jak moje firmowe ubrania i reszta rzeczy mogły trafić w ręce bachorów?! Skarciłam się w duchu, że przesadzam z tym zachowaniem, ale to były drogie i wartościowe przedmioty. Miałam się już na nią rzucić, by mówiła mi, czego jeszcze nie wiem, ale zatrzymały mnie silne ręce.
   Był to jakiś chłopak możliwe w naszym wieku. Spojrzałam na niego, wyrywając się. Jego zielone oczy były tak hipnotyzujące, że prawie się poddałam. Wrzask pozwolił mi się otrząsnąć. Rzuciłam się na współlokatorkę, ale nie mogłam się do niej dostać, bo ten tłum zebranych tarasował mi drogę. Chciałam odzyskać swoje ubrania. Tak mi na tym zależało, że mogłam zabić każdą osobą, która stała mi na drodze do celu.
  
Blondynka szlochała zaskoczona moim zachowaniem, a wokół nas zebrało się chyba jeszcze więcej osób oglądających. Chłopak o blond włosach nie ustępował, więc musiałam zrobić coś, by go znokautować. Pierwsze, co przyszło mi na myśl, to kopnięcie go w brzuch. Tak zrobiłam. Potem dobiłam go jeszcze, stykając się swoją pięścią z jego nosem. Nie trenowałam nigdy niczego co pomogło by mi w walce, ale umiałam wykorzystywać ciosy z filmów. Po jego twarzy zaczęła ciec krew. Zaskoczyło mnie to, ponieważ nie sądziłam, że jestem zdolna do wyrządzenia tak wielkiej krzywdy. Chłopak zatoczył się i upadł. Zamiast zrobić to, o co walczyłam, wybiegłam z pokoju.
  
Wszyscy, których spotkałam po drodze, byli tak samo ubrani. Dziewczyny w sukienkach jak Avrcośtam, a chłopcy w szarych koszulach i szerokich spodniach. Poczułam się jak w internacie. Zastanawiałam się, co ja naprawdę tu robię, bo przecież tylko straciłam rodziców.
  
Wbiegłam do jakiegoś pokoju, gdzie kilka osób siedziało w ławkach, słuchając uważnie nauczyciela. Widok tego mnie zaskoczył. Nigdy nikt u mnie w szkole nie uważał tak na lekcjach. Spojrzałam na rówieśników, widząc wśród nich blondynkę z różowymi pasemkami. Była jedyna ubrana jak chciała. Miała na sobie obcisłą sukienkę z kosztownego materiału. Posłała mi złowieszczy uśmiech.
- Kurwa – wydukałam.
   Wszyscy odwrócili się w moją stronę, jakby to było przestępstwo. Może jednak miałam rację? Nie znałam jeszcze zasad przebywania w tym miejscu. Kawał drogi przede mną. Nauczycielka zmierzyła mnie wzrokiem, próbując odkryć, kim jestem.
- Oto Susan Everdeen – zakpił ktoś.
   To była ta blond włosa, która jako jedyna była do tego zdolna. Inni nie byli by w stanie odkryć tego kim jestem, ponieważ ona mnie znała. Chodziła do Lincoln Park do momentu kiedy jej rodzice nie przepadli, a ona się nie stoczyła. Była upadłą gwiazdką szkoły, a ja jej jedyną konkurentką do bycia królową LP.
- Demi, zamilcz, proszę. – Uciszyła ją kobieta prowadząca lekcję.
   Zatrzasnęłam drzwi, cofając się zaskoczona. Co ja robiłam w tak psychicznym miejscu z zasadami? Przecież nie miałam żadnych reguł. Robiłam, co mi się tylko podobało. Takie było moje życie. Nikt nie mógł mi go odmienić. Spojrzałam na siebie w odbiciu. Na mojej jasnej bluzce była krew tego chłopaka, a dżinsy spadały mi z nóg. Wyglądałam tragicznie, a co dopiero by było, gdybym ubrała ich kubraczek?


Od autorki: Nie spodziewałam się tego, że dodam drugi rozdział przed końcem roku 2013. Taka mała niespodzianka dla was i dla mnie. Jednakże szczególna dla Karoliny M., której dedykuję ten rozdział. Nic nie ma szczególnego w nim dla niej, ale fakt, że jest jej może coś znaczyć. Dziękuję za tyle miłych komentarzy. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam, bo trochę inaczej wyobrażałam sobie pierwszy dzień w tym domu dziecka. Obiecuję, że za niedługo będzie więcej akcji, ale rzadziej będę pisać, ponieważ zacznie się szkoła. Muszę się podciągnąć, a także to jest blog dla rozrywki. Nie nim się zajmuje z sercem. Muszę rozwinąć skrzydła na ‘Inhalation’. Jak mi pomożecie w formie komentarzy to tutaj wszystko będzie wyglądało lepiej.



SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU SKARBY! <3

niedziela, 22 grudnia 2013

One

  Spojrzałam na ramkę ze zdjęciem, na którym była uwieczniona scena z mojego dzieciństwa. Miałam wtedy może osiem lat. Były moje urodziny, czerwiec, a moja starsza siostra zawsze była blisko mnie. To były radosne czasy, kiedy nasza rodzina trzymała się razem. Szczęśliwe chwilę z Valerin były czymś, czego człowiek z jej otoczenia nie potrafi zapomnieć. Mimo że była dla mnie siostrą, opisywałam naszą relację jako silną przyjaźń. Była wszystkim w moim marnym życiu. Teraz to istnienie stało się jeszcze bardziej żałosne, ponieważ jej nie było. Minęły trzy lata. Chyba była to dla mnie wieczność. Przez tak długi okres nie mieliśmy żadnej wiadomości o zaginionym członku naszej rodziny. Tak naprawdę nikt nie miał pojęcia, gdzie podziała się blond włosa piękność po swoich osiemnastych urodzinach. Przepadła bez słowa, ale zostało po niej bardzo dużo. Wspomnienia. Każda chwila z nią związana miała znaczenie. Coś za szczególnego, by mogło popaść w niepamięć. Była ona ważna, więc nic dziwnego, że wszystko się teraz zrujnowało.
Przejechałam palcem po zakurzonym szkle, by dostrzec jeszcze raz cechy szczególne mojej siostry. Była moim przeciwieństwem. Miała blond loki oraz niebieskie oczy, za to ja zawsze proste brązowe włosy oraz orzechowe oczy. Łączyły nas tylko krew i rodzice. Gdyby nie to, można by było brać nas za zwykle przyjaciółki z obrzeży Chicago. Taka była prawda, ale pogodziłam się z tym już bardzo dawno.
  Szłam do przodu mimo tego, jak mocno wstrząsnęło mną to wydarzenie.
Musiałam zapominać, więc na pewno było ciężko. Lecz lepiej niż z rodzicami. Mama zaczęła mieć problemy w firmie, za to tato strasznie zaczął mnie rozpieszczać. Nic nie wskazywało na to, że ich czternastoletnia córka będzie zachowywać się stosownie. Przez zmianę życia oraz przeprowadzkę do centrum miasta stałam się inną osobą. Wpłynęły na mnie same złe rzeczy.
 Zaczęłam czerpać pomoc z używek
. Imprezowanie zazwyczaj kończyło się pobytem w szpitalu albo na jednodniowym odwyku. Nic nie zmuszało mnie do poprawy, ponieważ nikt się mną nie zainteresował. Nie miałam już nikogo. Prawdziwych przyjaciół straciłam trzy lata temu. Wtedy było wszystko zaplanowane i ułożone, teraz zbyt łatwo można by było pogubić się w błędach bądź krokach, które się wykonało. Życie zaczęło być bardziej niebezpieczne, niesprawiedliwe i nieuczciwe. Obraz jedynie mógł mi przypomnieć, czym było tak ciepłe uczucie jakim była miłość.
  Rzuciłam niewdzięcznie pamiątkę w kąt pokoju, schodząc z pierwszego piętra na dół. Chciałam zjeść coś przed snem. Byłam przekonana, że mimo złamania zakazów dietetyka wszystko będzie dobrze. Przecież nie mogłam być całe życie wdzięczną dziewczyną. Szło mi to na razie znakomicie, przecież popularne dziewczyny muszą mieć w sobie to coś. Ja zostałam jedną z nich, a nawet tą najważniejszą już sama nie wiem dlaczego i jakim cudem. Cała szkoła śledziła każdy mój ruch, chciała być taka jak ja. Byłam czymś w rodzaju idola albo mentora, pomagając ludziom stawać się podobnymi do mnie. Szkoda, że nikt nie zwracał uwagi na podstawę. Uczucia. Nikt nie wiedział nigdy, jak się czuję, czy jestem szczęśliwa. Miewałam złe dni, ale zawsze musiałam przybierać maskę z uśmiechem, który nie schodził nigdy z twarzy. Tak zwana dobra mina do zlej gry. Opanowałam to chyba do perfekcji, ponieważ nigdy nikt mnie nie pytał, co czuję i czy jest dobrze.
  Dziś był kolejny dzień po tym
znaczącym dla mnie wydarzeniu. Minęła kolejna rocznica, wraz z nią niemiłe wspomnienia.
  Rozejrzałam się po kuchni, włączając radio na maksymalną głośność. Uwielbiam słuchać muzyki głośniej, niż powinnam. Jakoś lepiej mi się funkcjonowało. Naszykowałam wszystko, co powinno być mi przydatne do zrobienia kanapek z drogiego i w miarę zdrowego pieczywa. Uśmiechnęłam się sama do siebie, słysząc swój ulubiony kawałek piosenki. Zaczynałam ją nawet już nucić, ale spiker przerwał transmisję, by coś ogłosić. Westchnęłam, ściszając odtwarzacz muzyki. Zrobiłam dietetyczną późną kolację, idąc do góry znowu do swojego pokoju.
- Rodzina Everdeen... – Cichutki głos wypowiedział zdanie, które miało odmienić moje życie.
  Zatrzymałam się na schodach, schodząc z nich i wracając się do kuchni. Szybko biegłam, by posłuchać, o czym mówią. Pomyślałam, że pewnie znowu reklamują firmę moich rodziców. Dałam jednak głośniej, by dobrze wszystko usłyszeć. Usiadłam wygodnie na krześle, słuchając.
- Dziś zapowiadał się bardzo pogodny dzień, jednakże spotkało nas smutne wydarzenie. Wybuchł niespodziewany pożar, z którego większość ludzi wyszło poszkodowanych. Oparzenia są różnego stopnia, a nawet doszło do śmierci na miejscu. Spotkało nas nieszczęście. Firma "Ever&Always" spłonęła. Pracownicy pod okiem lekarzy, a wśród nich ... - Pokręciłam głową, zdałam sobie rację, że to firma moich rodziców. - ....i także ich założyciele, państwo Everdeen znajdują się teraz w miejskim szpitalu. Więcej wiadomości przekażemy jutro po południu. Mówił dla was Richard Lockwood z Chicago.
  Zaniemówiłam. Moi rodzice wylądowali w szpitalu. Nie wiedziałam, jaki jest ich stan.  Wszystko mogło być możliwe, a ja miałam tylko ich. Byłam ciekawa, czy los znowu odbierze mi tego, kogo pokochałam. To tak jakby zakazano mi kochać. Szybko wzięłam ze sobą  telefon, zamawiając pierwszą lepszą taksówkę. Musiałam zapobiec kolejnemu tragicznemu wydarzeniu i stawić czoła śmierci, ponieważ możliwe, że moje życie będzie toczyć się tak dalej i miłość do innej osoby będzie mi zakazana... na zawsze.

~~♥~~

  Czekałam w korytarzu na to, aż ktoś zechce ze mną pomówić. Taksówka zjawiła się szybko, więc wyrobiłam się w niecałe pół godziny. Miałam nadzieję, że to nie było za długo. Nie mogłam stracić swojej rodziny. Wypadki się zdarzają, ale u mnie nie oznaczają tak niewiele. Teraz mogłam zostać sama w całym domu. Nie chciałam brać pod uwagę jeszcze gorszego scenariusza.
  Założyłam tym razem prawą nogę na nogę, obserwując
, jak ludzie pracują w szpitalu. Uśmiechnęłam się wbrew wszystkiemu co mnie spotkało sama do siebie, zerkając na zegarek. Dochodziła piąta wieczorem. Czas płynął, a ja dalej nic nie wiedziałam, gdyż nikt nie miał wolnej chwili na rozmowę.
- Czy jest tu ktoś z rodziny Everdeen? – Spytał donośny głos.
  Spojrzałam na mężczyznę w średnim wieku, który wyglądał nawet przyzwoicie. W ręku trzymał dużo papierów. Wstałam, podchodząc do niego.
- Co z moimi rodzicami? – Spytałam.
  Lekarz spojrzał na mnie z powagą wymalowaną na twarzy. Położył rękę na moim ramieniu, uśmiechając się. Wiedziałam, że jeżeli jest, aż tak miły, oznacza to, że coś złego ich spotkało.
- Leżą na łóżkach - Zaśmiał się cicho. - Mieli szczęście, ponieważ ogień nie dostał się do nich tak szybko, jak do pracowników. Muszą spędzić tu jeszcze kilka dni na obserwacji. Stan jest stabilny, wszystko jest w nienaruszalnym porządku. Chcesz ich zobaczyć?
  Skinęłam głową. Zostałam  zaprowadzona do pokoju, w którym się znajdowali. Wbrew moim oczekiwaniom nie było tak, jak chciałam. W sali leżeli chorzy ludzie, którzy nie byli moimi rodzicami. Kobieta przypominała moją matkę, ale nie miała takich samych rysów twarzy. Za to mężczyzna miał inną sylwetkę ciała. Byli to obcy ludzie, nie moi rodzice.
- Zaszła pomyłka... To nie są moi rodzice. O ile pamięć mnie nie myli, to jest Betty i Georg Smith. Pracownicy w firmie moich rodziców, którzy raz nas odwiedzili na rodzinnym obiedzie.
  Lekarz spojrzał na mnie zakłopotany. Byłam pewna, że nie zakładał, że mogło by do tego dojść. Życie skrywa wiele sekretów i może zagwarantować wiele niespodzianek. To nie byli moi rodzice. Odróżniam mimo wszystko bardzo dobrze ważne dla mnie osoby. Ale jak to nie byli oni, to gdzie byli? Nie mogłam mieć pewności, że w ogóle wyciągnięto ich z pożaru. Mogli tam utknąć i nikt ich nie znalazł. Ręce zaczęły mi się trząść.
- Przykro mi, panno Everdeen, za tak ogromną pomyłkę. Głupio z naszej z strony. Dowiemy się jak najszybciej, jaka jest sytuacja waszej rodziny. Bądźmy dobrej myśli... - przerwał mówić, ponieważ w szpitalu zaczął narastać hałas.
  Ktoś krzyczał. Nie dochodziły do nas znaczące zdania. Nie rozumiałam tego hałasu do momentu, kiedy ujrzałam lekarzy prowadzących na specjalnych noszach rannych dwoje rannych ludzi. Wystarczyło spojrzeć mi na nich na chwilę. Mimo że byli mocno poparzeni, byłam świadoma tego, że to moi rodzice.
- Zejdźcie z drogi! To są poszkodowani z wybuchu w firmie!
  Łzy, zaczęły mi napływać do oczu. Umierali. Wiedziałam, że nadejdzie zaraz moment, kiedy stracę ich na zawsze. Nie chciałam tego widzieć. Robili na moich oczach reanimację na korytarzu. Chyba dopiero teraz ich stan się tak pogorszył. Były to ostatnie sekundy życia, które odbierała im śmierć. Nie dochodziło do mnie to, że krzyczałam na całe gardło i przedzierałam się do mamy oraz taty. Potrzebna była im nawet ochrona,  która siłą mnie odciągała z tego miejsca. Szlochałam.  
  Ocknęłam się, kiedy lekarz mi zaświecił latarką w oczy, by sprawdzić, czy reaguję. Wróciłam do rzeczywistości, ale z ogromną dziurą w sercu. Spojrzałam na niego z przerażeniem. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nadal byłam w szpitalu.
- Wszystko będzie dobrze, Susan. Masz nowego opiekuna. Będzie ci on towarzyszył w domu dziecka... Opieka będzie najlepsza w mieście. Nie masz się czego obawiać.
  Zerknęłam na mężczyznę w czerni. Jego oczy były pełne gniewu. Nie zapowiadało się nic dobrego. Ten mężczyzna nie wyglądał na normalnego. Zaczynało się moje nowe życie w ośrodku dla dzieci opuszczonych przez rodzinę.


Od autorki:  Dziękuję wam za miłe komentarze pod prologiem. Beta Katja robi swoje, dziękuję jej z całego serca. Robię masę błędów, ponieważ nie mam Worda. Mogę pisać tylko na telefonie z wyświetlaczem 3,8.
 Blog mi się podoba, ponieważ zawsze ukazuję w każdym pisanym przeze mnie tekście moje życie. Chyba dlatego dwa fenomenalne blogi - ten i mój kochany wdech - są do siebie w jakimś sensie podobne. Cieszę się, że mam takich czytelników! Polubiłam moją nową czytelniczkę Keroinę, która mnie uszczęśliwiła komentarzem. Ma cudownego i początkującego bloga fantasty z kryminałem. Nie spodziewała się tego, że za promuje jej bloga!


Przed zemstą nie uciekniecie.



Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku!

Olcia : *

sobota, 7 grudnia 2013

Prologue

  Spojrzałam przed siebie. Widziałam las, który był niesamowity. Dookoła mnie znajdowały się wysokie drzewa z szerokimi koronami. Czułam się przy nich strasznie mała, mimo że byłam najwyższą jedenastolatką w klasie. Wszyscy mówili mi, że jestem za wysoka i nigdy nie urosnę. Wtedy nie wiedziałam, że to było kłamstwo. Wzrost stał się dla mnie nastoletnim kompleksem. Najczęściej ludzie się dziwili, jak dziewczynka z orzechowymi oczami oraz włosami może mieć złą samoocenę. Było to jednak możliwe, ponieważ ciągle miewam takie wątpliwości. Było lato, więc ptaki ćwierkotały mi już do bólu znaną melodię. W powietrzu unosił się zapach świeżych owoców. Czułam się jak w raju albo jeszcze lepiej. Zawsze fascynowało mnie życie poza miastem. Lasy, łąki oraz wsie były mi dobrze znane w tym mieście. Każdy zakątek, gdzie przebywałam, był mi znany. Tego lasu jednak nie kojarzyłam. Możliwe, że nawet nigdy się w nim nie znalazłam. Myśl o tym mnie przerażała. Jak nie znałam tego miejsca to nie mogłam być blisko domu.
  Trzask. Otworzyłam oczy, patrząc na biały i równy sufit. Na jego środku jak zawsze było namalowane serce. Byłam w moim pokoju z żółtymi ścianami, za to las był snem, z którego wzbudził mnie głośny dźwięk. Założyłam różowe buciki na nogi, idąc na dół po schodach. Chciałam dowiedzieć się, co lub kto narobił tyle hałasu. Przecież na pewno było strasznie późno. Nie powinno się hałasować, ponieważ obowiązuje w moim domu cisza nocna. Stanęłam koło drzwi, obserwując co się działo przed moimi oczami. Wolałam stać tam, gdzie stoję w razie wypadku. Usłyszałam szept, po chwili dostrzegłam blond loki, które znałam bardzo dobrze. To była moja starsza siostra Valerin, która niedawno obchodziła swoje osiemnaste urodziny.  Stała koło mojego ojca, rozmawiając z nim szeptem, który z czasem przeistoczył się w krzyk. Nie słyszałam na początku wyraźnie rozmowy, ale zaczęli się przy mnie szarpać. Nie wiedziałam, co robić. Kochałam obu, ale też przecież już od roku nastoletnia dziewczynka niczego nie zdziała. Stałam, obserwując całą konwersację.
- Zachowałaś się nieodpowiedzialnie! Jak mogłaś tak się upić! - Mówił mój tato stanowczym tonem.
- Byłam na imprezie i wcale nie piłam! - Mamrotała moja siostra.
  Ojciec złapał ją za rękę, kiedy chciała odejść. Usłyszałam jej jęk. Mężczyzna mocno zaciskał palce na ręce Valerin. Dziewczyna nie mogła w żaden sposób mu uciec. Przewyższał ją siłą fizyczną i wzrostem. Spojrzeli sobie w oczy, milcząc. Chciałam już iść, bo nie powinnam oglądać takich scen. Mama gdyby wiedziała, że widziałam ich kłótnię, chyba by się załamała. Miałaby rację. Teraz już nie będę mogła spojrzeć spokojnie na tatę, będę się go bać. Mógł zrobić nam wszystko do czego był zdolny. Przerażenie malowało mi się na twarzy. Cofnęłam się. 
- Nie kłam, wiem, że pijesz i palisz. Głupi jeszcze nie jestem!
- To nieprawda. Nie okłamałam cię nigdy, dlaczego teraz mogłabym to zrobić? Przecież to by nic mi nie dało. Tak ciężko uwierzyć córce?
  Mężczyzna nic nie powiedział. Byłam szczęśliwa, że to już koniec tej sprzeczki. Pomyliłam się. Nagle wszystko się zmieniło. Siostra dostała w twarz pięścią od własnego ojca. Z jej nosa polała się od razu krew. Zakryłam ręką usta, wydając z siebie pisk. Łzy poleciały po moich policzkach. Obydwoje odwrócili się, patrząc na mnie w stojącą w drzwiach. Teraz dowiedzieli się, że ktoś podglądał całą tę sytuację. Tato podszedł do mnie, zakrywając mi oczy. Przejął się mną, a nie ranną Valerin. Miałam go teraz za potwora. Sam sobie zasłużył na to miano. Zrzuciłam jego ręce z moich ramion. Spojrzałam na siostrzyczkę. Obydwie posłałyśmy sobie smutne spojrzenia. Otarła przy mnie krew z twarzy. Zachciało mi się płakać jeszcze bardziej. Uśmiechnęła się tylko do mnie delikatnie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będzie to jej ostatni uśmiech posłany do mnie. Wyszła po kłótni z domu tak, by nie zauważył nikt. I tak było. Nikogo oprócz mnie nie było przy tym, jak Valerin wychodziła z domu. Nie wydałam jej, wiedząc, że wróci następnego dnia. Byłam pewna, że ujrzę jej uśmiech oraz, że pomoże mi ubrać się modnie do szkoły. Tak się nie stało. Moja jedyna siostra uciekła na moich oczach, a ja nawet nie pomyślałam, żeby ją zatrzymać.
  Tato zaprowadził mnie do łóżka, zapewniając że moja siostra wróci. Byłam pewna, że czuł się winny. Powinien, bo to on spowodował to nieszczęście. Pocałował mnie w czoło.
- Śpij dobrze, aniołku, na pewno jutro Valerin wróci.
  Wzięłam te słowa do serca. Obiecał mi to. Obietnice trzeba spełniać, więc cieszyłam się, że zapewnił mnie o jej powrocie. Tylko wahałam się, czy dotrzyma słowa. Czy mogłam uwierzyć mu po tym, co zrobił?




Od autorki:

Mam nadzieję, że ta odmieniona historia głównej bohaterki także przypadnie wam do gustu. Będzie to dopiero chyba po nastym rozdziale kontynuacja BIM. Nie miejcie mi tego za złe i też tego, że prolog jest dopiero dziś. Cieszę się, że w ogóle udało mi się go dodać. Niektórzy wiedzą na czym stoję, a inni wkrótce to poznają. Ucieszę się jak przypadnie wam do gustu ta notka, a mojej becie – Katja – dziękuję za korektę, ale  szczerze nie lubię patrzeć czasem na swoje błędy. Tak życie. Miłego weekendu!



A tutaj zapraszam do obejrzenia zwiastunu oczywiście mojej roboty do bloga! Oby się podobał, bo włożyłam w niego serce i czas.